Dopiero co odebrałam paczkę od kuriera... Pachnie jeszcze nowością ;) I zerka na mnie leżąc obok niecierpliwie czekając aż wykonam nią pierwszy makiaż... Paletka Toma Forda Cocoa Mirage. Rzekomo jak spróbujesz jednej to masz ochotę jedynie na więcej. Symbol jakości i luksusu oraz, nie bójmy się tego słowa, próżności.
Mam dużo neutralnych paletek, ale -30% w Douglasie... Nie mogłam pozostać obojętna, zwłaszcza, że od dłuższego czasu mi się ciutkę mażyła. W tym samym czasie w podobnej cenie mogłam kupić nową paletkę Urban Decay stworzoną we współpracy z Gwen Stefani. Lubię UD, a cienie w paletce Gwen by mi zdecydowanie przypadły do gustu (i na pewno by się nie zmarnowały), ale ... serce nie sługa ;)
Już po samym wyglądzie opakowania zewnętrznego widać przywiązanie do szczegółów. Abyśmy się poczuły jeszcze bardziej "wyjątkowe" w środku oprócz samej paletki znajdziemy brązowe, materiałowe etui do jej przechowywania. Taki dodatkowy gadżecik... Na pewno przydaje się do przecierania odcisków paluchów z samej paletki.
Wygląd paletki nie rozczarowuje (oprócz tych nieszczęsnych śladów po paluchach). Eleganckie, nienachalne pudełeczko zamykane magnetycznie ze złotym akcentem. Niby nic szczególnego, ale z drugiej strony widać "wyższą półkę".
W środku cienie zabezpieczone sa przezroczystym plastikiem. Jeżeli ktoś jest fanem paletek z nazwami cieni to w tym przypadku się rozczaruje. Przynajmniej Tom Ford jest konsekwetny - liczy się prostota i elegancja, a nie wymyślne nazwy cieni. Zresztą, jakoś logo zamiast nazwy cienia bardziej mi tutaj pasuje. Zachowano w ten sposób efekt symetrii.
Paletka ma spore lusterko (zaskakujący były jego brak) oraz dwa pendelko-pacynki. Pędzelek wydaję się całkiem miękki, pacynki... no nie pasują mi do TF. Wolałabym większe cienie. Taki badziew, ale na pewno znajdą się i amatorki takiego gadżetu.
A teraz cienie. Cztery duże: trzy matowe oraz jeden o wykończeniu satynowym/połyskującym o łącznej gramaturze 10 gram. Całkiem sporo. Zwłaszcza, że paletka ABH Self-Made ma identyczną gramaturę wszystkich cieni, a niby wygląda na znacznie bardziej pojemną.
Zbliżenie na cienie:
Oraz swatche:
Cienie mają bardzo przyjemną konsystencję (masełkową) oraz bardzo dobrą pigmentację. Poniżej możecie znaleźć porównanie cienia beżowego oraz ciemniejszego matowego brązu do cieni z paletki MUR Naked Underneath z poprzedniego postu. O ile pigmentacja beżowego cienia jest porównywalna (widać jedynie różnicę w odcieniu) to w przypadku cienia brązowego różnica jest kolosalna.
Od lewej: Free (MUR) oraz TF |
Od lewej: TF oraz Covered (MUR) |
Czy warto ją kupić? Jeszcze nie mogę powiedzieć. Na pewno wstawię update jak pożądnie ją przetestuje.
Zapraszam do komentarzy poniżej.
Dzięki.
M.
Super paletka. Kolory i pigmentacja wyglądają naprawdę świetnie
OdpowiedzUsuń